"Ja chcę" jest mocarne.
"Niech zobaczą" jest do bani.
Nawet nie to, że się porobiło, zawsze tak było, że pieniądze wiązały się ze statusem. Ze szczeblem na tej społecznej drabinie.
Jak Pan Paw stroi się w piórka, tak inny Pan (czy Pani) ma garaż (garderobę) symboli statusu.
Nie da się tego ocenić moralnie, czy inaczej, bo nic nam do tego. Te symbole mogę być potrzebne, mogą być nabyte bardzo świadomie.
Znacie takie urban legend, o gościu, który kupił Ferrari w okolicy kryzysu wieku średniego? Cała rodzina wytykała palcami i jeden, tylko jeden znajomy zapytał: Po co?
Odpowiedź była taka: Na pierwszym zlocie tym autem zamknąłem transakcje, które już to Ferrari zwróciły.
Myślę, że w tej legendzie może być ziarno prawdy. Może poza tym, że nie na pierwszym zlocie te transakcje zostały zamknięte :)
Tutaj mamy "ja chcę". "Ja chcę" jest wystarczające, by kupić sobie motocykl, fajny samochód czy wybudować dom. Zwykle jakoś, po coś jest nam to potrzebne w wielkim planie życia.
Nawet jeśli ktoś wie, że chce "szpanować" to też mieści się to w "ja chcę szpanować".
Ale, jest też druga strona. Próba kompensacji poczucia własnej wartości świecidełkami i posiadaniem więcej.
Tak niezdrowo i ze wszystkimi konsekwencjami: życie ponad stan, życie na kredyt, postaw się, a zastaw się.
Co w konsekwencji powoduje, że taki człowiek staje się zależny od otoczenia. Bo "ochy" i "achy" zalezą od koloru lakieru, wielkości metrażu czy cyferek na liczniku.
Zacząłem budować majątek z myślą o wolności. Później doczytałem, że nie o wolność chodzi (totalna jest niemożliwa), a o kontrolę.
Kontrolę nad swoim życiem poprzez posiadanie, takich zasobów, które to umożliwiają.
To nie jest jeszcze poziom: "robię, z kim chcę, co chcę i jak długo chcę". Jestem na dobrej drodze.
I pierwszym krokiem na tej drodze będzie odpowiedź na pytanie: "czego ja chcę?", "jaką przyszłość chcę budować?", "co się musi wydarzyć, by mógł ją zbudować?".