Skip to main content

# Symbole bez znaczenia jako konieczność

## O tym, jak kultura i system społeczny jest jedną wielką ucieczką od siebie

$ markdown symbole-bez-znaczenia-jako-koniecznosc.md | render

Symbole bez znaczenia jako konieczność

Zmierzę się dziś z tezą, że nasza kultura i system społeczny jest niczym innym jak jedną wielką ucieczką od siebie. Nie jest to idea świeża, na pewno ma sto lat z okładem, a pewnie gdyby poszukać to i więcej. Pod koniec XIX wieku na świat przyszedł Peter Wessel Zapffe - norweski pisarz i filozof.

Ten się nie cackał, życie to cztery mechanizmy ucieczki:

Sublimacja

Przekształcenie egzystencjalnego lęku w twórczość.

Zakotwiczenie

Przywiązanie się do jednej idei/wartości, która nadaje sens i pochłania całą uwagę.

Rozproszenie

Ciągłe zajmowanie umysłu bodźcami, aby nie miał czasu na egzystencjalną refleksję.

Izolacja

Odseparowanie się od nieprzyjemnych faktów egzystencjalnych. Jak na przykład od tego, że umrzemy - wystarczy przecież o tym, nie myśleć. Problem rozwiązany.

Lęk egzystencjalny to ciekawa bestia. Nie wszyscy czują! Niektórzy wymieniają ten lęk na inny - łatwiej się na przykład martwić o pieniądze, niż o istnienie i nieistnienie. Wielu filozofów atakuje ten temat. Heidegger ma Angst (ten, o który się tu rozchodzi) jak i Furcht (zwykły taki strach). Ten angstowy-lęk ujawnia nam nicość. I wskazuje kierunek: zmierzenie się z własną śmiertelnością i brakiem sensu, który jest dany z góry.

Kierkegaard o lęku pisał tak: "Lęk to zawrót głowy od wolności". Przychodzi od nadmiaru możliwości! Musimy wybrać kim będziemy, bez żadnej gwarancji, że to się uda.

Podobnie u Sartre: "Jesteśmy skazany na wolność". Nie ma instrukcji obsługi człowieka. "Każdy orze jak może", jak mawiają - to jest: każdy musi sam siebie zdefiniować w tym cyrku zwanym życiem. Sama ta aktywność definiowania napawa lękiem.

Zapffe jest tu chyba najbardziej brutalny: Człowiek to paradoks biologiczny - istota ze świadomością zbyt rozwiniętą by trwać w spokoju. Tu: nie lękamy się zagrożeń, ale samego faktu istnienia. Bo mamy mózg, który potrafi w abstrakcje! I możemy zajść tak daleko w tych abstrakcjach, że boimy się, że nasze życia będzie bez znaczenia.

Zresztą z tego wyżej garściami czerpał Stanisław Lem, którego filozofia zaszyta w science-fiction jest najlepszą próbą zdefiniowania tego cyrku. Najbardziej szczera intelektualnie. I ten wątek pozwolę sobie rozwinąć później.

Tillich mówi o tym, że zamieniamy lęki fundamentalne na lęki konkretne - o status, pieniądze, zdrowie. Łatwiej bać się rachunków niż nicości.

I żeby było jeszcze "zabawniej" - przejście ze stanu życia nieświadomego do świadomego generuje mnóstwo lęku. I to już zauważył Kierkegaard - im więcej świadomości w istnieniu tym więcej lęku.

Autopilot

Większość, o ile nie wszystkie struktury, które sobie wymyśleliśmy pozwalają nam działać na autopilocie. Do tego pomagają nam być zajętym. Zajęty człowiek to taki, który nie ma czasu zadawać pytań. A już na pewno nie ma czasu szukać odpowiedzi.

Przeciętny dzień, przeciętnego człowieka wygląda tak:

  • wstań
  • odstaw dzeci do szkoły
  • idź do pracy
  • pracuj
  • skończ pracę
  • odbierz dzieci
  • ugotuj, zrób zakupy

W międzyczasie zapchaj dziury: social media, seriale, teatry, kina, wypad do pubu.

Ani nie ma czasu na samotność, ani na przemyślenia.

Z punktu, w którym stał Zapffe:

Kariera to zakotwiczenie. Status, majątek, konsumpcja ma sens, nic innego nie zostaje.

Kina, teatry, filmy, social media to rozproszenie - ciągłe przebodźcowanie. Zwykle pięknie tłumaczone: doświadczam kultury wyższej (teatr), odpoczywam (streamingi), uczę się (social media).

Praca to też może być i sublimacja. Skoro nie jestem w stanie odpowiedzieć, czy moje życie ma, czy nie ma sensu - to przynajmniej tworzę w pracy.

A wszystkie te struktury wspólnie służą izolacji. Nie mamy po prostu przestrzeni na pigułkę jak w Matrixie. "Przebudzenie" nie tyle nie nadchodzi, co nawet nie ma przestrzeni, by się zadziało.

A jeśli się dzieje - to zwykle zbyt późno.

Fromm, ze swoim słynnym dziełem: "Mieć czy być" rozbierał to z jeszcze innej strony. Społeczeństwo oparte na paradygmacie "mieć" prowadzi do alienacji i nieszczęścia. "Być" według niego jest właściwą drogą do spełnienia. Drogą opartą na doświadczeniu, tworzeniu i autentycznych relacjach. I jak brzmi dobrze, tak każde można podpasować pod to, o czym pisał Zapffe. Ot, wysublimowana ucieczka.

Frommowskie "być" to ciągła aktywność. A ciągłe działanie to ciągłe rozproszenie. Nie da się być produktywnym i patrzeć w nicość. Brzmi jak antidotum, ale równie dobrze to może być wyrafinowana forma rozproszenia.

Zamiast scrollować instagrama - medytujesz. Zamiast kupować gadżety - piszesz książki. Zamiast gromadzić pieniądze - doświadczasz życia.

Mechanika? Zajmij umysł, by nie myślał.

Autentyczne relacje? Ważne! Badania pokazują, że to jeden z najważniejszych aspektów spełnionego życia. Ale co jeśli relacje powodują, że zakotwiczasz się w nich tak mocno, że tracisz własną podmiotowość? Twoja tożsamość to "ten, co kocha". I zamiast mierzyć się z własną samotnością egzystencjalną - rozpuszczasz ją w "my". Bo tak jest łatwiej! I być może dokładnie o to chodzi!

Fromm mówi, że człowiek współczesny uciekł od wolności. Ale proponuje ucieczkę w inną stronę: "produktywne bycie". To nadal ucieczka, ale bardziej elegancka. Być może bardziej godna.

Ucieczki całkiem już poważne

Lem był ateistą z powodów moralnych. Mawiał: "Uważam, że twórcę ropoznajemy przez jego dzieło. W moim odczuciu świat jest skonstruowany tak fatalnie, że wolę wierzyć, iż nikt go nie stworzył."

Ale Lem dla mnie zrobił coś więcej - to jest pokazał mi, że wyjaśnienia, które potrzebują absolutu są mało eleganckie. To jest nie są intelektualnie proste. I w dużym skrócie - jak tylko w swoich abstrakcjach natrafiamy na mur, który albo jest niemożliwy do przeskoczenia i do rozbicia - odwołujemy się do istoty wyższej.

Ale nie tylko! Taką samą ideą jest przekonanie, że świat to symulacja (ucieknijmy na razie od tego czy to prawda, czy fałsz, i gdzie teraz w dyskusjach są fizycy). Próbujemy to wszystko ubrać w słowa, zrozumieć, wyjaśnić po co i skąd tu jesteśmy. I to te nasze paskudne świadomości pchają w tę stronę - to "musi" mieć większy sens! A co jeśli nie musi?

Lemowską filozofię można nazwać mizantropijnym humanizmem. Mizantropijny, bo człowiek to przypadkowy wytwór ewolucji, zniewolony przez atawistyczne instynkty. Humanizm - bo jednak człowiek nadal w centrum. Te instynkty to: stadność i hierarchia, strach przed obcym, antropomorfizacja, przemoc, seksualność i rozmnażanie.

A co do absolutu, pozwolę sobie zacytować fragment wywiadu:

  • Jaki jest pana światopogląd? Z pana esejów można wywnioskować, że materialistyczny...
  • Lem: Nie wierzę w sprawy pozadoczesne, w życie pozagrobowe itd. Ale też nie zależy mi, żeby wojować z panem Bogiem. Uznaję to, że w rozumieniu społecznym religia jest ludziom potrzebna, tak jak potrzebna jest nadzieja na życie wieczne, na spotkanie drogich zmarłych, wiekuiste szczęście itd.
  • Pan również potrzebuje takiej nadziei?
  • Lem: Nie, jestem niewierzący. Słyszałem, że Leszek Kołakowski, który kiedyś był zagorzałym ateistą, wypowiadał się niedawno o mnie z ubolewaniem, że "ciężka sytuacja tego Lema, bo jest niewierzący". Z tego wynika, że on się nawrócił. No, ale ja nie mogę powiedzieć, że się nawróciłem pod wpływem zmian otoczenia. To jest sprawa sądu, do którego człowiek sam dochodzi. Uważam, że każdemu powinno się pozostawić wolność wyboru

Sam nie wierzę. Tak samo jak mnie nie było przed, to nie będzie mnie po. I jak niektórzy katolicy próbują mnie "naprawić", próbując rzucić inne światło na wiarę, tak ja nie będę naprawiał wierzących. Jednakże taka myśl: co jeśli Wasza wiara to jedno wielkie zakotwiczenie: że kiedyś dostaniecie nagrodę na wieczność.

Mózg, który nie jest w stanie ogarnąć nicości - ucieka w iluzję. Jak już pisałem - absolutu jest nieeleganckim rozwiązaniem.

Co i tu uwaga - to nie znaczy, że człowiek nie potrzebuje duchowości. Kiedyś to był szaman w wiosce, który z czasem awansował do poziomu wszechmocnego i wszystko-wiedzącego boga.

Jako, że problemy wiary/nie-wiary nie są problemami logiki - tutaj wypada zakończyć, z tą ideą: religia to również ucieczka od egzystencjalnego lęku.

Ucieczki, które nie są oczywiste

Jak mam przecucie, że wielu czytelników zgodzi się, że konsumpcja jest bardzo wyraźną manifestacją ucieczki od siebie, tak są ucieczki, przy których będziemy się kłócić, o tym jestem przekonany.

Dzieci

Czy ojciec, który poświęcił życie dzieciom - kotwicząc je mocno, robiąc z nich sens własnego życia jest szlachetny? Czy niekoniecznie?

Rozbierając to na czynniki pierwsze dość szybko można dojść do wniosku, że to nie jest szlachetne. Jest okrutne. Z perspektywy dzieci dość powiedzieć, że dostały rachunek, którego nigdy nie będą w stanie spłacić. No bo jak spłacić "sens" nadany taki i wyobrażony? Pozbawiony autonomii?

Dzieci to głównie obowiązek biologiczny. W drugiej kolejności obowiązek moralny - to jest oddanie społeczeństwu jednostek podobnych do Ciebie samego. Bo będą podobne, nie identyczne, ale podobne. I jeśli w tej relacji ja-społeczeństwo się nie odnajdujesz, to nie odnajdą się w nim także i Twoje dzieci. A ta relacja jest o świadomości i o poznawaniu siebie.

Akty twórcze

Wszelkiego rodzaju akty twórcze Zapffe wrzucił do worka sublimacja. I ta świadoma, ma akurat najwięcej logiki w sobie (to mi osobiście się spina) . I możemy tu pytać: czy Van Gogh malując słoneczniki, czegoś oczekiwał? Raczej nie, za życia był biedakiem. Czy Einstein pragnął wywrócić fizykę do góry nogami? Czy po prostu nie mógł spać bo problem mu chodził po głowie? Biografowie pewnie wiedzą.

Cała ta motywacja jest postawiona na głowie, to jest: zrobię coś, zarobię miliony, przy okazji zostanę sławny. Tak działa niemal cały biznes nowych technologii, z którym jest mi wybitnie blisko. To nie jest czysty akt tworzenia, to jest akt, który oczekuje pewnych rezultatów. Najlpiej olbrzymich!

Ucieczka w status, pseudo-znaczenie i prężenie muskułów. To jest fascynujące, że te stadne mechaniki nasze jeszcze się nie zmieniły. Nadal gramy w więcej znaczenia poprzez zewnętrzne atrybuty, arbitralnie (tj. społecznie) zaakceptowane.

Self-improvement

"Pracuję nad sobą" - brzmi równie szlachetnie co ojciec, który się poświęca. Dodatkowo jest społecznie akceptowalna, jest też produktywna i nigdy się niekończy. Przecież nie ma punktu, w którym powiesz sobie sam: "jestem gotowy".

Kursy. Książki. Coaching. Podcasty. Non stop nowe. To jeszcze tu spojrzę, to jeszcze tam zajrzę, pewnie jeszcze to przeoczyłem. I tak znika dzień za dniem w wiecznej optymalizacji samego siebie. Gdyby to jeszcze była faktyczna optymalizacja, a to zwykła iluzja. Zapffe językiem? Wyrafinowane rozproszenie.

Stąd można bardzo naturalnie przejść do następnej bajki:

Terapia jako wieczny projekt

Będę się bronił. Nie zrozumcie mnie źle - terapia działa, jest przydatna, pomaga i ma generalnie pozytywny wpływ na życie. I w czasach, w których nadal chodzenie do terapeuty jest powodem wstydu u niektórych (to się zmienia), może i nie powinienem o tym pisać... Ale 10 lat terapii to za długo. Rozpakowywanie traum może być zakotwiczeniem w narracji: jestem zraniony, muszę się leczyć. Tożsamość zbudowana dookoła własnych ran.

Wyjść jest ciężko, bo jak już się jest "zdrowym", to zaraz pojawia się pytanie: "i co teraz?".

Co ja mam teraz robić ze swoim życiem? Przecież ono już nie jest definiowane poprzez traumy i relację z terapeutą, na którego pewnie już dawno zrobiłeś projekcję i traktujesz go jak własną matkę/ojca.

W tym skrajnym przypadku to jak zakotwiczenie się w astrologii czy przepowiedniach wróżek. Ta sama mechanika.

Aktywizm i walka o "lepszy świat"

Brutalnie: łatwiej walczyć z systemem niż zapytać: "czemu ja jestem nieszczęśliwy?" Zakotwiczenia w sprawie: planeta umiera, temperatura rośnie, dystrybucja bogactwa jest zła. Zakotwiczenie tak silne, że inne sprawy są marginalne bądź bez znaczenia. I w wyniku nie masz problemu z tym, by przykleić się do asfaltu, bądź przywiązać do drzewa. A, że te sprawy są zwykle słuszne! I akceptowalne w pewnych grupach to mamy mieszankę wybuchową.

Oczywiście będą sprawy na tym świecie, o które warto walczyć, które warto podnosić w dyskursie publicznym. Jak zwykle rozchodzi się o jeden istotny detal: robisz to nieświadomie, czy w pełni świadomie?

I jak zmiana świata, to kolejny:

Kariera "z misją", praca "która ma znaczenie"

NGOsy, edtech, healthtech, savetheplanet-tech. Sublimacja ubrana w metkę premium. "Nie pracuję dla pieniędzy, zmieniam świat". I od razu w gratisie mamy moralną wyższość. Na tej drabince czujemy się lepiej niż inni. I rykoszetem znowu wracam do relacji ja-społeczeństwo.

A gdyby zaryzykować tezę, że to nadal to samo co korporacyjny szczur, tylko lepiej opakowane? Nadal uciekasz w pracę, tylko czujesz się lepiej.

Twój mózg działa w strukturze, w której jest w stanie funkcjonować - i może o to się tutaj wszystko rozchodzi.

Tego jest więcej, ale by już nie przedłużać, sposoby na życie przypięte przez Zapffe:

  • podróże jako "znajdowanie siebie": rozproszenie
  • związki romantyczne jako "dopełnienie": zakotwiczenie w drugiej osobie
  • ironia i cynizm: izolacja
  • dziedzictwo (pisanie książek dla potomnych, budowanie firm): ucieczka w przyszłość, sublimacja + zakotwiczenie
  • medytacja i mindfulness (obserwuję myśli bez oceny -> nie muszę z nimi nic robić): wyrafinowana izolacja
  • tworzenie pięknych rzeczy (to ja): sublimacja premium

Zatem: Jak żyć?

Nie ma dobrej odpowiedzi.

Świadoma ucieczka to nadal ucieczka. Możesz wybrać sublimację zamiast konsumpcji, tworzenie zamiast gromadzenia - ale to są tylko estetyczne różnice. Nadal uciekasz od przepaści.

A ja w swoim 40 letnim niemal życiu, zasmakowałem większości tych ucieczek. Kariera i pieniądze - check. Zbyt dużo w stronę rodziny i partnera - check. Moje wiersze, meble, startupy - check. Self-improvement - check. A teraz? Teraz uczę się przestać udawać, że "to" ma sens. Czymkolwiek "to" jest.

I jedyne co możesz wybrać to najbardziej elegancka forma ucieczki. Taka, która nie krzywdzi innych, być może zostawi po sobie coś ładnego, albo coś wartościowego, albo coś co pomoże innym. Nie ma wyjścia z tego biologicznego paradoksu, jest tylko wybór: jak uciekać?

Camus to zawinął w absurd. Skoro każdy wybór to ucieczka - to w tej świadomości jest wolność. Nie oszukuj się, że tworzenie mebli "ma sens". Nie ma. Ale właśnie dlatego można to robić.

Bunt tu polega na tym, że robiąc rzeczy piękne, czy wartościowe wiemy, że są bez znaczenia, ale i tak je robimy. Ta świadomość absurdu i działanie pomimo tego - to jedyna forma godności jaką mamy. Camus mówił tak:

There is but one truly serious philosophical problem: suicide. Judging whether life is or is not worth living amounts to answering the fundamental question of philosophy.

Innymi słowy: skoro życie nie ma z góry nadanego sensu, to dlaczego w ogóle żyć? I każda aktywność, która odpowiada na to pytanie - ma wartość.

Pragmatycznie to można zawinąć tak:

Skoro ucieczka, to przynajmniej taka, która:

  • nie niszczy Cię, ani ludzi dookoła
  • zostawia coś wartościowego

I to nie jest rozwiązanie problemu, to redukcja zniszczenia. Skoro nie możemy przestać uciekać, uciekajmy mądrzej.

I może problem nie leży w tym, że uciekamy? Może leży w tym, że udajemy, że nie uciekamy.

Gdybyśmy przestali udawać, że kariera ma sens, dzieci to nagroda, że self-improvement dokądś prowadzi - może byłoby lżej?

Co jeśli najlepsza odpowiedź to przestać szukać odpowiedzi? I nie "jak żyć?", ale "jak uciekać z gracją?".

Similar Content Found:

co-powinien-robic-silny-czowiek.md

# Co powinien robić silny człowiek?

## Wygrałeś pierwszy level. Co dalej?