Czy można być toksycznym i miłym?

To jedno z tych dużych odkryć i "klików" po 35tce :)

I długo nie rozumiałem tych mechanik. Jeśli chcecie poszukać na własną rękę to, to się ładnie nazywa "toxic kindness".

Jeśli zastanawiacie się po co, ktoś miałby to robić? A po to, by być lubianym, a po to by uniknąć konfliktu, wreszcie by zasłonić swoje strachy i niepewności.

A jakby się coś takiego przejawiało?

Masz grupę, w której ludzie są mili. Jednorożce latają, a na ścianach są tapety z tęczą. No ale jesteś człowiekiem, więc pojawiają się uczucia znudzenia tymi tęczami i jednorożcami, ale w tej grupie nie można o tym mówić, bo zaraz jakiś obrońca sprowadzi Cię do parteru i przypomni, że tu jesteśmy mili - ignorując Twoje emocje.

Coś Ci nie wyszło, zdenerwowałeś się, chcesz rzucić mięsem, a tu zaraz dostajesz informację zwrotną: tu tak nie mówimy, ładnych słów używamy. I pojawia się poczucie winy, bo "odstajesz" od grupy i akceptowalny jesteś jedynie na papierze.

Czujesz strach i niepewność co do przyszłości ze względu na jakieś przesłanki, które masz w głowie. Dzielisz się tym, a jedyne co słyszysz w odpowiedzi to: Nie martw się, będzie dobrze, lub, że przesadzasz. A Twoje strachy jak nie były, tak nadal nie są poadresowane.

Bycie w toksycznie miłej relacji jest trudne i dla nadawcy i odbiorcy. Nadawca ma problem z konfliktem i prawdopodobnie ma swoje strachy, o których boi się mówićm do tego silny ukłon w stronę umilania życia innym (people pleaser). Odbiorca ma wiecznie poczucie, że jest poza komunikatem, poza grupą, a jego potrzeby nie są adresowane.

Do tego dochodzi problem nie-posiadania zdrowego konfliktu. Wiecie, ciężko coś stworzyć jak wszystko jest cacy, a każda próba "buntu" ucinana jest w zarodku.

Miłego dnia.