Cicha desperacja.
Powoli, acz konsekwentnie wysysa z Ciebie życie.
Nie wypada pewnie na LN i w szoszialach, bo tu przecież rozmawiamy o awansach i sukcesach. Mimo to dla równowagi poruszę ten temat.
Cicha desperacja.
Z terminem spotkałem się pierwszy raz scrollując szosziale i natrafiając na podcast z Joe Roganem.
Cała historia zaczyna się od cytatu "The mass of men lead lives of quiet desperation. What is called resignation is confirmed desperation", której to autorem był Henry David Thoreau, który to był amerykańskim filozofem i poetą i żył w pierwszej połowie XIX wieku.
Jak zwykle w popkulturze, przyjęło się w pewnych kręgach i ewoluowało. Jak to rozumieć? Dosłownie. Cicha desperacja.
Rogan mówi tak (tłumaczenie własne, a oryginał znajdziecie w komentarzach):
- Po prostu jesteś w tym świecie i nie możesz się doczekać, by z niego uciec.
- A czemu mężczyźni tam zostają?
- Rachunki. I zobowiązania. Masz dom, za który trzeba zapłacić, samochód w leasingu, dzieci, które musisz wychować.
- [...]
- Bezpieczna droga sprawia, że wiedziesz życie w cichej desperacji. Niemal za każdym razem. To piekło.
A później jest już o planie ucieczki. Bo jest nadzieja i można stworzyć plan.
Cicha desperacja to właśnie ten chomiczy kołowrotek, o którym często i gęsto w popkulturze. Wstań. Idź do pracy. Zapłać rachunki. Połóż się spać. Powtórz. I tak do końca czasów.
Gdy czujesz, że wszystko jest do bani, ale znajdziesz tysiąc argumentów, by nadal pozostać tu, gdzie jesteś. Bo miło, bo komfortowo, bo bezpiecznie.
Czy będzie jakaś puenta?
Nie będzie. Poza ogólną obserwacją, że można ten stan zmienić. Wymaga wysiłku, dyscypliny i odwagi. Ale, czy wizja biegania w chomiczym kołowrotku w klatce ze złota przez całe życie jest lepszą opcją?
Miłego.